środa, 6 stycznia 2010

Kochani,

Napisze Wam dzis troche wiecej, jako, ze emocje juz troche opadly, a jutro po obiedzie przywoze moja rodzinke do domu. Ale od poczatku.

Wszystko zaczelo sie w nocy z 1 na 2 grudnia. Jola zaczela miec skurcze co 40min. Obudzila mnie kolo 9 rano, zebym sprawdzil samochod (bo cos z elektryka nam siada). I tak od tego czasu siedzielismy jak na szpilkach. Mierzylismy czestotliwosc skurczy. Co chwila sprawdzalem torbe, czy wszystko mamy do szpitala. Generalnie fiksum dyrdum - ale spokojnie. Gdy skurcze przychodzily z czestotliwoscia 6 min zadzwonilem na Delivery Suite. Tam dowiedzialem sie, ze to jeszcze za wczesnie, zeby czekac i dzwonic pozniej.
No to dalej czekalismy, Jola czula sie coraz gorzej. Kolo 15:30 zadzwonilem ponownie (przy czestotliwosci skurczy co 4 min). Teraz kazali nam sie juz zwijac do szpitala. Ale tu Zonk. Porodowka naszego szpitala okazala sie byc akurat pelna i nie mogli nas przyjac, wiec wyslali nas do szpitala partnerskiego, ktory jest duzo dalej, wlasciwie juz na koncu Londynu.
Deszcz leje tak, ze nic nie widac, godziny szczytu, korki jak diabli. Samochod ledwo zipie,trzeszczy i jeczy (bo trzy, wlasciwie cztery, niemale osoby) ale jedziemy. 17:00 - dotarlismy.
- Dzien dobry, dzien dobry - my tu rodzimy.
Podlaczyli Jole pod KTG i po 20 min kazali spadac do domu, bo to za wczesnie, pierwsze dziecko, to jeszcze kupa czasu, generalnie pospieszylismy sie. Mnie tam juz krew zalewa. Po Joli widze ze bardzo boli - co te barany mi tu opowiadaja. Na szczescie zmierzyli jej cisnienie (164 na 100) i tylko dlatego polozyli ja na sali. Wczesniej jeszcze lekarz ja zbadl, rozmasowal szyjke macicy, zrobil tam jakis wywiad i na lozko.
No to ja sobie mysle, pojade do domu, przywioze jej jakas gazete, zrobie herbate w termos i wroce. Jak pomyslalem tak zrobilem. W drodze powrotnej znowu korki, deszcz nie przestaje lac, paznokcie zjadlem juz wszystkie i zaczalem obgryzac lokcie :) Jola dzwoni - gdzie ja jestem bo ona juz nie moze wytrzymac.
Dojechalem - a tu skurcze co 2,5 min. Ide po polozna i mowie co jest grane.
- Nie jeszcze nie, prosze sie uspokoic, zaraz przyjde.
Przyszla
- No ladnie Pani idzie, ladnie, moze kapiel, moze prysznic,moze cos przeciwbolowego, jeszcze duzo czasu.
Przyniosla baba paracetamol z kodeina.
Za 5 miniut pekly wody - zaczelo sie. Lece znowu po ta niedorobiona polozna i mowie co jest grane.
- O jezu, o jezu, juz lece, niech nie prze, niech nam tu nie rodzi.
- Jak nie rodzi? A po co my tu przyjechalismy?
Przyszla, zbadala.
- O jezu, czemu pani nie mowi ze pani rodzi? Czy to na pewno pierwsze dziecko, bo tak ekspresowo, niech pani jeszcze nie prze lece po wozek.
Zwiezli nas na dol, sala nr 9 na lozko i start.
Co tam bede opisywal - lzy, pot, krzyki. Parlismy razem, w pewnym momencie poczulem, ze sam pre, wiec przestalem, zeby kupy nie zrobic.
33 min i Michas byl juz na swiecie, brudny siny, ale najpieknieszy na swiecie, szczesciu nie bylo konca, teraz juz tylko lzy szczescia.
Generalnie wszyscy byli w szoku, ze pierworodka urodzila tak szybko, a na dodatek tylko na paracetamolu, wiec wlasciwie bez znieczulenia. No nie bylo po prostu czasu.

Teraz czekam juz tylko do jutra kiedy przywioze ich do domu. Po drodze mielismy jeszcze pierepaly, ale o tym w nastepnym odcinku.

Calujemy Was mocno J R i M